niedziela, 26 maja 2013

Finałowe impresje



Stało się, najbardziej wyczekiwany moment tego sezonu,  najważniejszy mecz najważniejszych rozgrywek, największe wydarzenie medialne i sportowe roku 2013 za nami. Po znakomitym spotkaniu w niemieckim finale Ligi Mistrzów na Wembley zwyciężył Bayern Monachium, który pokonał Borussię Dortmund 2 do 1. Arjen Robben zrewanżował się za wszystkie przestrzelone sytuacje z ważnych meczów, Robert Lewandowski przeszedł się po kostkach Jerome'a Boatenga, a Neven Subotić zaliczył defensywną interwencję stulecia. To wszystko i wiele innych momentów zapamiętamy z tej bardzo ciekawej, emocjonującej rozgrywki. Ale co ten mecz przyniesie nam w przyszłości, jak za parę miesięcy będą wyglądały zespoły obydwu finalistów, jak niemiecka dominacja w tym sezonie wpłynie na stan futbolu w kraju naszych zachodnich sąsiadów, a także w całej Europie, komu przypadnie w udziale złota piłka i tytuł najlepszego zawodnik w Europie sezonu 2012/2013? Wydaję mi się, że na wiele z tych pytań już wczoraj mogliśmy znaleźć odpowiedzi.
W Monachium wydaje się, że lepiej już chyba nie będzie. Drużyna gra niesamowicie skutecznie, perfekcyjnie, ambitnie, spektakularnie, z ogromną koncentracją, pochwały nad występami Bayernu można mnożyć w nieskończoność. Ale czy taka idylla może trwać wiecznie? Czy Pep Guardiola jest w stanie przejąć ten niezwykły zespół i wyciągnąć z tych piłkarzy coś jeszcze? Hiszpan naprawdę nie jest w dobrej sytuacji, oczekiwania i kontrakt są ogromne (jak zawsze w Bawarii), wyniki i gra zespołu pod wodzą poprzednika były wyśmienite, będzie piekielnie trudno to wszystko przebić i bezboleśnie wprowadzić w grę Bayernu piękno tiki-taki. Choć wydaje się to nietypowe, w związku z obecnym sezonem, jaki zafundowali nam piłkarze FC Hollywood, ale czekają nas kolejne wzmocnienia i jeszcze większe poszerzanie składu tegorocznego zwycięzcy Ligi Mistrzów. Już jest Mario Goetze, perełka niemieckiej piłki, sprawdzony w Bundeslidze, gracz o potencjale na bycie w pierwszej 5 najlepszych piłkarzy globu. Do tego zapewne dojdzie Robert Lewandowski, lub inny światowej klasy snajper, kilku wybijających się graczy Bundesligi (choćby Kirchoff) i najszersza kadra klubowa w Europie będzie powiększona o kolejne idealnie wpasowane trybiki w maszynie. Moim zdaniem w Monachium, z ich potencjałem, marką, pieniędzmi, szeroką, wciąż młodą kadrą i nowym, znakomitym trenerem, mogą spodziewać się złotej i to szczerozłotej ery. Symboliczna zmiana na tronie już się dokonała, rozbicie 7 do 0 Barcelony otworzyło Monachijczykom drzwi do piłkarskiego raju, na którym mogą się zadomowić i przez kilka najbliższych lat spokojnie na nim pozostać. Chyba mamy materiał na pierwszą drużynę, która wygra Ligę Mistrzów dwa razy z rzędu, zapewne są oni głównym faworytem bukmacherów już na następny sezon i kilka kolejnych.

Borussia Dortmund jest po najlepszym okresie w Europie od roku 2002. Wszystkich ujął styl, jakim żółto-czarni wywalczyli sobie bilety na Wembley. Niesamowite pojedynki już od pierwszej rundy, zgniecenie klasowego przecież Szachtara, pasjonująca batalia z Malagą i te niepowtarzalne 3 minuty doliczonego czasu gry oraz świeżo pozostający w naszej pamięci pojedynek z Realem, 4 do 1 na Signul Iduna Park, 4 bramki Lewego, końcowy sukces w tym dwumeczu i indywidualne zwycięstwo, jakie Klopp odniósł nad Jose Mourinho (JM przegrał z trenerem Borussi zdecydowanie obydwa dwumecze). Lecz teraz, w związku z odejściem Goetzego, wychowanka klubu, dumy szkółki Borussi i całego Dortmundu oraz prawdopodobnego pożegnania się z Robertem Lewandowskim, być może Hummelsem, Gundoganem, nawet Reusem, nasuwa się pytanie czy na kolejny finał Ligi Mistrzów w Zagłębiu Ruhry nie poczekają kolejnych kilkunastu, albo nawet kilkudziesięciu lat. Oczywiście Juergen Klopp kilkukrotnie pokazywał nam, że jest magikiem, nie ma u niego graczy niezastąpionych i niczym David Coperfield potrafi z kapelusza wyjąć kolejnych klasowych futbolistów. Odchodził najlepszy zawodnik Bundesligi Nuri Sahin, w jego miejsce przyszedł dzisiaj o klasę lepszy od Turka Gundogan. Grę w Manchesterze wymarzył sobie Shinji Kagawa, za pieniądze z jego sprzedaży kupujemy Reusa, który praktycznie z marszu idealnie wkomponował się w styl prezentowany przez Borussię. Ale teraz, po sukcesach w będącą największym oknem na Świat Lidze Mistrzów jest szansa na masową sprzedaż kluczowych asów w talii Kloppa. O ile zastępowanie jednego ważnego gracza innym w jednym oknie transferowym było dla twórcy sukcesów BVB możliwe, tak sytuacja gdzie może odejść nawet 4 do 5 grajków z pierwszego składu jest bardzo trudna i znalezienie tak perfekcyjnie wpasowanych elementów układanki jest chyba zadaniem z gatunku mission impossible. Klub, pomimo ogromnych sukcesów ostatnich 3 sezonów, nie jest wciąż na tym samym poziomie sportowym i marketingowym co Bayern, więc dużo trudniej będzie mu utrzymać kolejne gwiazdy i znaleźć horrendalne sumy na spłacenie równie dobrych zastępców. W najbliższych sezonach widzę ekipę z Dortmundu w okolicach 2. miejsca w Bundeslidze i jeżeli transfery w miejsce Goetzego i Roberta w miarę wypalą to nawet w półfinale Champions League. Ale niestety dla nas Polaków, sezonowych lub nie, kibiców Borussi zespół ten z ciągle podkupowanymi kluczowymi piłkarzami ma pewien poziom, którego przy corocznej destabilizacji składu i już dzisiaj bardzo wąskiej kadrze raczej nie osiągnie. 
Cała Bundesliga ogólnie z wczorajszego zwycięstwa Bayernu raczej się nie cieszy. Nie dość, że najbogatszy, najbardziej perfidny, ciągle podkradający najzdolniejszych z innych zespołów w lidze niemieckiej Bayern ma bardzo realną szansę na potrójną koronę, to jeszcze teraz najlepszy w Bundeslidze napastnik odchodzi do Monachium, czym osłabia rywalizację o mistrzostwo w kolejnych sezonach. Już w tym roku mecze Bayernu nie były w większości przypadków specjalnie emocjonujące, pogromy typu 9-2 czy 7-0 miały miejsce stosunkowo często, a teraz jedyna drużyna, która mogła Bawarczykom zagrozić przegrała z nimi bezpośredni finał i dodatkowo traci na ich cześć najprawdopodobniej dwóch bardzo ważnych graczy. Walka o majstra może się kończyć już w grudniu, przy kosmicznych rezultatach, jakie osiągali zawodnicy Bayernu podobnie może być z walką o koronę króla strzelców. Ale z drugiej strony to zwycięstwo wpływa jednak bardzo pozytywnie na obraz niemieckiej piłki. Piękne, zapełnione do ostatnich miejsc stadiony, niezadłużone, przynoszące zyski kluby, wysoka średnia bramek, wiele wrażeń czysto artystycznych, dużo talentów nie tylko z Niemiec biegających po równiutkich, świetnie przygotowanych murawach, ogólny bardzo wysoki poziom 3. dziś ligi Świata (z potencjałem na pierwszą pozycję). Tak samo pozytywnie ten finał działa na obraz niemieckiej piłki reprezentacyjnej. Pokolenie ,,wiecznie drugich" pokazało wreszcie, że potrafi wygrywać puchar i zdominować najważniejsze rozgrywki. W kontekście przyszłorocznego mundialu dla naszych zachodnich sąsiadów ten finał będący ich wewnętrzną sprawą jest ogromnie ważny. Teraz piłkarze Joachima Loewa, wśród których przecież prym wiodą bohaterowie wczorajszego spektaklu nie mogą mieć żadnych kompleksów w potencjalnej konfrontacji z ich największym obecnym katem - Hiszpanią (których przecież tak pięknie rozbili w półfinałach LM). A pamiętajmy także, ze brylancików w młodzieżowych kadrach niemieckich nie brakuje, niech świadczą o tym ciągłe sukcesy reprezentacji od U-15 do U-21. Finał ten zatem przypomina w wręcz nachalny sposób o znakomitej kondycji piłki nożnej w Niemczech na poziomie klubowym, a także reprezentacyjnym. Sportowo, organizacyjnie, marketingowo i finansowo cała Europa powinna brać przykład z przecież kiedyś tak nudnych i siermiężnych Niemców.
Piłce europejskiej sukces Bayernu przynosi także niezwykle dużo dobrego. Dzięki temu po raz kolejny wszystkie topowe drużyny zaczynają zmiany kadrowe, zapowiadają się wielkie transfery, wszystko po to, by móc pokonać wszechmocnego rywala z Monachium. Poziom i styl, jaki prezentują Bawarczycy nakręca w niesamowity sposób wyścig zbrojeń, którego będziemy świadkami w czasie nadchodzących wakacji. Roszady trenerskie na najważniejszych stołkach, wielkie gwiazdy zmieniające otoczenie, całkiem nowe projekty w wielu liczących się klubach, oj zapowiada się gorąco i niezwykle ciekawie. Niech za przykład posłużą mi Neymar i Jose Mourinho. Gdyby nie Bayern Barca nie zostałaby tak brutalnie posadzona na ziemię, przez co rozpoczęła wielkie wietrzenie magazynów i remont w najważniejszych częściach zakładu, czego pierwszym efektem jest zakup brazylijskiego maga. Gdyby nie Bayern, ,,The Special One" zagrałby w zeszłym roku w finale LM, który zapewne wygrałby ze znaną mu od podszewki Chelsea, sięgnąłby po magiczną Decimę i przez kilka lat więcej oglądalibyśmy go w Madrycie. A tak oto Gra o Tron, opuszczony przez Barcelonę, zajęty przez Bayern Monachium, zapowiada się naprawdę imponująco, najciekawiej od kilku lat. Już nie mogę się doczekać przyjazdu Guardioli na Camp Nou, bądź Stamford Bridge, ależ to będą pamiętne pojedynki. Zaś w kontekście nagród indywidualnych wybór najlepszego piłkarza roku 2013 i sezonu 12/13 jest bardzo trudny, o ile nagrodach UEFY możemy spodziewać się kogoś z Monachium, tak w konkursie na Złotą Piłkę FIFA chyba znowu wyścig rozstrzygnie się między Cristiano Ronaldo i Leo Messi, niestety plebiscyt ten stał się ostatnio bardziej konkursem popularności, niż prawdziwym wykładnikiem tego, kto w danym sezonie był na boiskach Europy naprawdę najlepszy.
Zatem, możemy Bayernu nie lubić, możemy denerwować się, że piłka europejska zaczyna coraz bardziej nudzić i po dominacji Dumy Katalonii teraz ciągle będziemy słyszeć o sukcesach Bayernu, ale pamiętajmy, aby docenić to, co wielkiego stworzono w Monachium. Pamiętajmy także o fantastycznym sukcesie Borussi Dortmund i miejmy nadzieję, że nie podzieli losu innego niespodziewanego finalisty Champions League ostatnich lat - AS Monaco (które swoją drogą wraca w wielkim stylu, zaopatrzone w pieniądze obrzydliwie bogatego właściciela). Ten niesamowity sen, jaki przytrafił się graczom BVB pokazuje prawdziwe piękno futbolu, jego nieprzewidywalność i to, że nie zawsze do sukcesu potrzeba ogromnie dużych funduszy, wystarczy rozsądne prowadzenie klubu oraz inteligentny, przebojowy trener z wieloma pomysłami. A dla nas, Polaków to także był niesamowity sezon, kiedy (czy w ogóle) będziemy znów mieli trzech naszych piłkarzy w finale najważniejszych klubowych rozgrywek na Świecie bardzo trudno powiedzieć. Podelektujmy się jeszcze raz tymi czterema bramkami Roberta z Realem, Piszczkiem eliminującym z gry samego Cristiano Ronaldo oraz zawsze ambitnym i dającym drużynie niezwykle dużo spokoju, a zarazem przebojowości Kubą Błaszczykowskim. Tegoroczny sezon Champions League można bez żadnego skrępowania streścić sloganem innych niepowtarzalnych rozgrywek - Where Amazing Happens.  

PS. Jeszcze raz zapraszam wszystkich (przypadkowych, bądź nie) czytelników do komentowania na blogu lub facebooku, najlepiej nieanonimowo:). Proszę także o wpisywanie w komentarzach Waszych propozycji na kolejne tematy postów, wszystkie chętnie przeanalizuje i na pewno napiszę coś na podstawie pomysłów, które znajdą się w komentarzach.


poniedziałek, 13 maja 2013

Football, bloody hell



    Kiedy podczas wczorajszego popołudnia widziałem Sir Alexa Fergusona dziękującego kibicom na Old Trafford i wszystkim osobom, z którymi mógł pracować przez te 27 wspaniałych lat uświadomiłem sobie jedną rzecz. Ten oto poczciwy staruszek oraz jeden z jego najwybitniejszych podopiecznych, niepozorny rudzielec Paul Scholes, idealnie pokazują nam odwieczną prawdę dotyczącą tego wspaniałego sportu, jakim jest piłka nożna. Niestety, niezależnie jakbyśmy nie kochali swoich idoli, jak bardzo nie rozwinęłaby się technologia i medycyna nieodłączną cechą futbolu, zresztą jak i życia, jest jego przemijalność. Pisałem w poprzednim poście, że biegowi czasu poddała się Wielka Barcelona Guadioli, że wszystkie najlepsze drużyny, najlepsi piłkarze muszą w końcu zejść ze sceny i ustąpić miejsca młodszym, lepszym, bardziej pasującym do nowych czasów.  

    I tak właśnie po tym sezonie ze sceny schodzi człowiek-legenda, człowiek-instytucja, człowiek, dzięki któremu bardzo duża część obecnych kibiców Manchesteru w czasach młodości wybrała ten właśnie klub. Przez tę niezwykłą charyzmę, przez aurę, którą wokół siebie i swoich piłkarzy wytworzył były już trener Czerwonych Diabłów. Wydawało się, że SAF wiecznie będzie przesiadywał na ławce trenerskiej w Teatrze Marzeń, że go wszystkie zmiany w piłce nożne nie dotkną, że opiera się on nieubłaganemu upływowi czasu, który pochłania przecież każdego z nas. U sąsiadów zza między, u rywali z Anfield Road, bądź w klubach z Londynu zmieniali się trenerzy, piłkarze, właściciele, pomysły na klub, zmieniało się wszystko, ale Ferguson pozostawał. Podejmował ciągle nowe wyzwania, najpierw zakończył erę dominacji Liverpoolu, potem w końcu wygrał pamiętną Ligę Mistrzów, wytrzymał napływ rubli Abramowicza do Chelsea, zwyciężył niezwykle twardego przeciwnika w w postaci Jose Mourinho, przetrwał zastrzyk petrodolarów do niebieskiej części Machesteru, praktycznie zniszczył pod względem pomysłu na klub swojego pierwszego poważnego i największego przeciwnika, Arsene'a Wengera. Kiedy Sir Alex przychodził na Old Trafford, Cristian Ronaldo dopiero uczył się chodzić, Andre Villas-Boas kończył 9 lat, a w kinach na całym Świecie królował ,,Powrót do przyszłości". 

   Podawać ilość tytułów, wielkich piłkarzy, których wykreował, nagród indywidualnych i odznaczeń tego Pana mija się trochę z celem, wszyscy wiemy jak ogromnie dużo w swoim zawodowym życiu wygrał Szkot, jak niesamowitym trenerskim CV może się pochwalić, jak wiele w ostatnich tygodniach media na całym Świecie o tym wspominały. Popatrzmy na najciekawsze przypadki wielkich graczy, których SAF stworzył bądź uratował dla futbolu. Eric Cantona, enfant terrible francuskiej piłki tylko pod okiem Sir Alexa osiągnął tak niebotyczny poziom, tylko w koszulce diabłem na piersi grał tak niesamowicie. Cristiano Ronaldo przyjeżdżał na Old Trafford jako wielki talent, świetny technik, ale mimo wszystko też dziecko mające problem z grą w najważniejszych meczach. Na Santiago Bernabeu wyjeżdżał będąc najdroższym piłkarzem w historii, jako w pełni ukształtowany fizycznie, a także psychicznie i w 100 procentach kompletny gracz. Teddy Sheringham w barwach kogutów z Tottenhamu prezentował się najlepiej, ale to gra dla Machesteru dała mu możliwość strzelenia bramki w finale Ligi Mistrzów i wygrania tego oraz wielu innych pucharów.
    SAF zawsze był człowiekiem o niezwykłym charakterze, słynna suszarka postawiła do pionu i wyzwoliła nieziemskie możliwości w niejednym, trudnym do współpracy multimilionerze. Gdy któryś piłkarz chciał być ponad organizację i ponad swojego wielkiego trenera praktycznie z dnia na dzień wylatywał z klubu. David Beckham, Jaap Stam, Roy Keane, Ruud Van Nisterlooy i porównywalni gwiazdorzy zmieniali otoczenie na inne niż Manchester, ponieważ nie można było stawiać nikogo ponad organizację. I choć każdy z tych graczy opuszczał Old Trafford w napiętej atmosferze (słynna rozcięta brew Beckhama) to dziś wszyscy zgodnie uważają Fergusona za najlepszego specjalistę, z jakimi było im dane pracować, niezwykle doceniają i świetnie wspominają czas spędzony u boku szkockiego szkoleniowca. 


  Niezwykła jest też fantastyczna elastyczność trenera i umiejętność znajdowania odpowiednich wykonawców taktyki, graczy, którzy idealnie wpasują się w system gry Fergusona. Widać w tym niezwykłą precyzję, cykliczność, powtarzalność. Miałem wielkiego, charyzmatycznego bramkarza w osobie Petera Schmeichela? Żaden problem, po paru latach znajduję równie odpornego na wiek i prezentującego ogromny spokój w bramce Edwina van der Sara. Odchodzi Steve Bruce, to w kolejnych latach na jego pozycji mam podobnego Staama, Vidicia oraz Ferdinanda. Do Madrytu odfruwa ,,latający Holender" Nisterlooy? Kupuję także bramkostrzelnego, także holenderskiego technika Robina van Persiego. Z klubu wylatuje pokłócony ze wszystkimi Roy Keane, nie ma problemu, na defensywnego pomocnika przekształcam Michaela Carricka, którego wspiera równie znakomity Darren Fletcher. Po 11 latach Teatr Marzeń opuszcza Ole Gunnar Solskjær, zaledwie kilka lat później znajduję sobie kolejnego super-rezerwowego Javiera Hernandeza Chicharito. Przykłady takich kalek na przestrzeni lat w Manchesterze można mnożyć w nieskończoność, najświeższy przykład to grający znakomicie Rafael, który z brazylijskiego młokosa o dobrej technice i słabych umiejętnościach defensywnych stał się niezwykle solidnym graczem w stylu Gary'ego Neville'a

    Pamiętajmy więc i doceniajmy to w czasach jak wybitnego i wielowiekowego trenera przyszło nam żyć. Tak niekonwencjonalnych, wyjątkowych osobistości futbolu jest coraz mniej. Ciągła potrzeba sukcesu, chęć zmian, rozkapryszeni milionerzy w szatniach oraz fanaberie właścicieli nie pozwalają zazwyczaj na to, aby klub zachował stabilność myśli szkoleniowej przez tak długi czas. Taki już, cholera jasna, jest futbol. Dlatego pamiętajmy więc tego wielkiego człowieka, jakim jest dla piłki nożnej Sir Alex Ferguson. Zapamiętajmy gumę, suszarkę słynny szkocki akcent, szalony fergie time, finał na Camp Nou w 1999 roku, a nawet to w jakich okolicznościach Ferguson stracił mistrzostwo w roku 2012 i jak się z tej porażki odbudował. Niestety, ale jak mówią nasi południowi sąsiedzi ,,To se ne vrati". Nie wiadomo kiedy piłka nożna znowu spotka kogoś tak unikatowego i porywającego miliony fanów, prowadząc klub nie ze słonecznej Hiszpanii lub Włoch, albo nawet z potężnej aglomeracji Londynu, tylko z szarego, deszczowego, robotniczego Manchesteru. 
  

piątek, 3 maja 2013

Quo Vadis Barcelono?

         Gdy większość z nas siedzi sobie z piwkiem i grillowaną karkówką na działce i stara się rozkoszować 10 stopniami Celsjusza w maju, świat europejskiej piłki jest nadal zszokowany i przejęty masowym gwałtem, jaki piłkarze Bayernu sprawili FC Barcelonie, jeszcze parę lat temu obwieszczanej najlepszą drużyną klubową w historii. W FC Hollywood wszystko jest w jak najlepszym porządku, zespół gra kosmicznie, bije kolejne rekordy, ma bardzo realną szansę na potrójną koronę, każdy trybik w maszynie wydaje się być dokręcony i naoliwiony, nawet Arjen Robben wreszcie zaczął pomagać w defensywie. Mario Goetze podkupiony Borussi Dortmund za 37 mln Euro, kilku perspektywicznych zawodników już podpisanych na kolejny sezon oraz przede wszystkim Pep Guardiola, który obejmie Bayern w wakacje każą się zastanowić czy Bawarczycy (którzy przecież w przeciągu 4 ostatnich lat trzykrotnie byli w finale LM) nie staną się dominatorem jakiego Europa nie widziała nigdy i czy nie rośnie nam na kolejne sezony drużyna-legenda, drużyna na lata. Za to w Katalonii nie jest tak wesoło, 7 bramek straconych przy żadnej strzelonej w dwumeczu z Monachijczykami okryło hańbą wielki klub, żenujący styl i nie podjęcie jakiejkolwiek walki na pewno potęgują uczucie przygnębienia jakie panuje obecnie w okolicach Camp Nou. Lecz co tak naprawdę klub może z tym wszystkim zrobić? Jak powinni postąpić członkowie zarządu, prezydent, trener, sztab szkoleniowy? Dokąd idzie Duma Katalonii, czy przypadkiem nie jesteśmy świadkami upadku Wielkiej Barcelony?


          Lecz z drugiej strony drużyna awansowała do półfinału Ligi Mistrzów, wygrała Primera Division już w grudniu, zagrała kilka dobrych spotkań, jak chociażby rewanż z Milanem czy październikowe Grand Derby, obecny skład wciąż jest dość młody i nadal ma ogromny potencjał. Ale jednak te wszystkie żenujące i pozbawione jakichkolwiek plusów porażki na San Siro, Celtic Park, Camp Nou z Los Blancos w CDR czy też dwumecz z Bayernem nie wzięły się znikąd. W każdym z tych meczów widać było jak dziś bezproduktywne i pozbawione sensu jest kurczowe trzymanie się taktyki i tego samego pomysłu na grę. Coś co w 2009 roku wydawało się być Perpetuum mobile i najlepszą możliwą filozofią futbolu niestety w 2013 roku jest coraz częściej jedynie sztuką dla sztuki. Bez ulepszeń i pomysłów Pepa Guardioli tiki-taka nie daje już tak dużo, szybka, kombinacyjna, zdecydowana i dokładna gra Bayernu pokazała wszystkie niedoskonałości tego systemu. Tito Vilanova nie dość, że ma przeszkadzające w normalnej pracy trenera bardzo poważne problemy ze zdrowiem to przede wszystkim jest od Guardioli gorszym szkoleniowcem, z mniejszą werwą do pracy, z tak naprawdę znikomym respektem w szatni. Pep dla wielu obecnych gwiazd Blaugrany był idolem z dzieciństwa, wyzwalał w swoich graczach siły, chęć poświęcenia i energię jakiej Tito nigdy nie potrafił wyzwolić, nawet pomimo bardzo motywującego powrotu do zdrowia. Modyfikacji składu i ustawienia w wykonaniu naszego pierwszego trenera w tym sezonie za bardzo nie widzieliśmy (chyba z powodu kontuzji), w ważnych momentach, kiedy trzeba było wykazać się nosem trenerskim Tito nie robił nic, a to w 87 minucie na Allianz wprowadził Villę, a to wypuścił półżywego Messiego w rewanżu z PSG, o jakimkolwiek elemencie zaskoczenia i innowacjach mogliśmy zapomnieć. Ciągłe trzymanie sie ,,once de gala" w przypadku gdy wszyscy byli zdrowi (co u nas można określić rzadkością) było błędem. Kiedy w lepszej formie jest Alexis lub Tello nie może grać Pedro, kiedy Thiago jest w gazie nie może siedzieć na ławce i patrzeń na człapiącego Xaviego, ponieważ zespół traci wtedy na sile ognia, ze zbyt dużym zaufaniem do galowej jedenastki to nawet Pep miał rok temu problem  i w dużym stopniu go to zgubiło. Jordi Roura w ogóle sobie nie radził zimą jako pierwszy trener, kiedy trzeba było zastąpić chorego Tito drużyna popadła w ogromny marazm i straciła formę z początków sezonu. Przykłady z historii, jak chociażby Chelsea w zeszłym roku pokazują, że drugi trener może objąć zespół w trakcie rozgrywek i nie odbije się to na formie, a wręcz zmobilizuje na nowo graczy i polepszy grę, każdy odnajdzie dzięki temu motywację do jeszcze większej pracy. Pamiętajmy także o fatalnej postawie naszego sztabu medycznego i trenerskiego w stosunku do niektórych piłkarzy. Jakim cudem lista kontuzjowanych obrońców może być tak duża, jak to się dzieje, że Messi nie mogąc tak naprawdę grać w Monachium czy na San Mames dostaje w obydwu spotkaniach zielone światło, by potem nie zagrać ani minuty w, przy normalnym obrocie spraw, najważniejszym meczu sezonu? W czym tkwi problem, jeżeli w przeciągu kilku ostatnich lat Puyol przechodzi kilkanaście różnych kontuzji, że Pique potrafi się skoncentrować i zagrać na poziomie raz na 5 spotkań? Na te i wiele innych pytań muszą odpowiedzieć sobie członkowie zarządu, lecz nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i trzeba się wziąć za może nie odbudowę, ale na pewno przebudowę w Barcelonie.

   Moje największe marzenie to oczywiście odejście Rosella i zarządu, ale jest to przy tak mocnej pozycji prezydenta i jego świty (w tym beznadziejnego dyrektora sportowego Zubizaretty) niemożliwe w dzisiejszych warunkach, więc może skupmy się na personaliach prosto z boiska. Tito Vilanova również nie odejdzie, co moim zdaniem jest dobrym pomysłem, niech Hiszpan trochę dotrze się ze swoimi piłkarzami, być może wpadnie na kilka nowych pomysłów, będzie miał na to całe lato, fantastyczna jesień pokazuje, że Villanova ma potencjał i przy dobrych transferach ten zespół ma jeszcze szansę zaistnieć na poważnie w Europie. Nie tykamy się tak samo sztabu trenerskiego, bo podobnie jak w przypadku Pepa, pierwszy trener decyduje o wyglądzie swojej kadry specjalistów, jeżeli zostaje Tito to musimy też zaakceptować jego asystentów i pomocników. Co do samych zawodników mamy tutaj ogromny problem, brak klasowego środkowego obrońcy, skutecznej klasycznej 9, dobrego skrzydłowego i przyzwoitego zastępstwa dla Xaviego przyprawia o ból brzucha każdego cule. Na każdą z tych pozycji jest wielu chętnych, Hummels, Neymar, Bale, Isco, Aguero, nawet Lewandowski przewijają się wśród potencjalnych nowych piłkarzy Barcelony, ale nie oszukujmy się, z obecnym budżetem i polityką oszczędnościową Sandro stać nas na 1, może 2 ze wszystkich tych graczy. A należy również pamiętać o niezwykłym nieprzystosowywaniu się obcych, nie wychowanych w szkółce piłkarzy do systemu Barcelony, przykłady Zlatana, Czyhryńskiego albo Alexisa mówią same za siebie. Nowi gracze muszą być porządnie wyselekcjonowani, w odpowiednim wieku, z odpowiednim potencjałem, z wiedzą co mogą, a czego nie mogą dać drużynie, nie możemy znowu wywalać kilkudziesięciu milionów Euro w błoto na niesprawdzonego rezerwowego obrońcę lub defensywnego pomocnika. Przydałoby się także dać większą swobodę i bardziej zaufać najnowszym tworom z  La Massia: Thiago, Tello, Delofeu, Muniesa, Cuenca to nazwiska, które muszą otrzymywać więcej minut, muszą wiedzieć, że są ważnym elementem tej układanki, muszą powoli zastępować wielkich mistrzów Xaviego i Puyola. Do tego należy pożegnać się z niektórymi obecnymi członkami kadry: Villa, Alexis, Afellay a także kilku innych graczy musi poszukać sobie nowego klubu, sprzedawałbym ich jak najszybciej, dopóki inne zespoły dają za nich konkretne pieniądze. Oczywiście rozumiem, że wielu z tych zawodników straciło formę, albo wręcz karierę wskutek okropnych kontuzji, lecz na najwyższym poziomie sportowym niestety nie można sobie pozwalać na sentymenty.

          Niefortunnie Barca znalazła się w takim momencie, w jakim się znalazła. Fani 95% klubów na Świecie zapewne dziwią się, że można tak krytykować zespół, który mimo wszystko coś w tym sezonie osiągnął. Ale pamiętajmy, że Liga Hiszpańska jest słaba i bardzo nierówna, większość drużyn ledwo wiąże sportowo i przede wszystkim finansowo koniec z końcem, nie mówiąc już o walce z dwójką gigantów. Złe decyzje transferowe, odejście Pepa, indolencja sztabu medycznego i trenerskiego doprowadziły nas do miejsca,  w którym obecnie jesteśmy. I choć Sandro Rosell stosuje swoją propagandę sukcesu, stara się wmówić fanom, że wszystko jest w porządku, że 0-7 wcale nie jest takim złym wynikiem, niestety trzeba coś z tym zrobić, popadanie w samozachwyt i pokładanie wszystkich nadziei w Leo Messim nie jest dobrą drogą. Życie pokazało nam, że ludzkie zdrowie bywa kruche (Tito), nawet w przypadku nieśmiertelnych wydawałoby się atletów (Messi), że cechą wielkich drużyn jest ich przemijalność i że świat nauczył się już zwalczać tiki-takę, że piłka nożna zmienia się każdego dnia, a zespoły, które nie chcą się z tym pogodzić odpadają w tych kosmicznych rozgrywkach. Miejmy jedynie nadzieję, że po raz pierwszy od 4 lat zarząd dokona przynajmniej dwóch dobrych transferów, że kontuzje będą omijały Messiego i Iniestę, że więcej minut dostaną perełki ze szkółki a wydaje mi się, że za rok ja i wszyscy inni kibice Barcelony będziemy w zgoła innych nastrojach czekali na finał na Estadio da Luz w Lizbonie.

piątek, 26 kwietnia 2013

Powrót


Po 4 latach od momentu powstania bloga zdecydowałem się powrócić do jego prowadzenia. Przez ten czas wiele się zmieniło, inaczej dziś prezentuje się wygląd bloga, inaczej też będzie pisany. Mam nadzieję, że stałem się lepszym dziennikarzem i liczę na to, że każdy kto miał lub będzie miał okazję trafić na tego bloga nie zawiedzie się i kiedyś tu jeszcze wróci :).
Reaktywację w świecie internetu chciałbym zacząć od recenzji jednego z najpopularniejszych filmów ostatnich miesięcy, Django w reżyserii Quentina Tarantino. Zapraszam i życzę miłej lektury.

                       Zemsta na Dzikim Zachodzie
Czy w Hollywood można zrobić film o niewolniku, który stara się odnaleźć ukochaną, wrócić do niej i ją wyzwolić? Tak, jak najbardziej tak, lecz gatunek, w który ten film jest ubrany musi w danym czasie być popularny i dawać szansę na wielki sukces. Quentin Tarantino, jeden z najbardziej niepokornych i oryginalnych twórców współczesnego kina tym się nie przejmuje i swoją historię o zemście, miłości, walce z ciemiężycielami tworzy w konwencji spaghetti westernu, gatunku dziś zapomnianego. Jest to swoisty hołd reżysera ,,Pulp Fiction” dla filmów tego typu, które czasy świetności mają już dawno za sobą i wydawać by się mogło, że więcej już na srebrny ekran nie wrócą. ,,Django” takim właśnie filmem jest i nie trzeba być fanem westernu, żeby film ten mógł się podobać.
                Najnowsze dzieło QT to opowieść o tytułowym Django, czarnoskórym niewolniku, który dzięki pomocy łowcy nagród, dr Schultza zostaje uwolniony i postanawia ze swoim wybawcą wyruszyć w drogę po Dzikim Zachodzie by znaleźć  żonę, z którą został parę lat wcześniej brutalnie rozdzielony. Poszukiwania kończą się na plantacji psychopatycznego Calvina Candiego zwanej Candyland, na której to znajduje się żona głównego bohatera. 
            
 ,,Django” to przede wszystkim film opowiadający o zemście, niepohamowanej,  trudnej do zaakceptowania, rosnącej każdego dnia chęci zemsty, która kieruje większością poczynań naszego bohatera. Każde starcie z przeciwnikiem jest tu spowodowane potrzebą odwetu, wymierzenia sprawiedliwości, zrewanżowania się swoim oprawcom. Reżyser dotyka także tematu nie tylko pojedynczej postawy, lecz całego problemu niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. W swój bardzo oryginalny, krwawy sposób pisze on nową historię niczym w ,,Bękartach Wojny”, wymierza sprawiedliwość dziejową, karze złych białych za wyzyskiwanie rasy czarnej, zmierza się z ideologią rasistowską, pokazując, że czarni, czy biali, wszyscy jesteśmy tacy sami, mamy takie same prawa do życia, zemsty, miłości, walki z krzywdą, jaka spotkała nas, albo naszych bliskich. QT prowadzi swoisty rozrachunek z niewolnictwem na południu USA, daje do zrozumienia jak bardzo zdeprawowany, pozbawiony skrupułów świat wtedy utworzono, jak niezwykle wyzyskiwano czarnych, jak bardzo potrzebne było stworzenie historii o vendetcie jednego z czarnoskórych niewolników.
                Kolejnym motywem przewodnim jest jak w każdym filmie Tarantino brutalność. Czasem  nierozumiana, czasem krytykowana, ale na pewno bardzo charakterystyczna dla twórcy i jego dzieł. Hektolitry czerwonej mazi dalej zalewają ekran przy każdym poważniejszym starciu, sceny momentami są niezwykle mocne,  krew tryska tradycyjnie w nienaturalny sposób, kończyny padają po każdym kącie, ogień niesie się wszędzie, nieustannie słychać wystrzały rewolwerów, wybuchy bomb, krzyki radości, bądź bólu bohaterów. Scenarzysta ,,Prawdziwego Romansu”  kolejnym filmem potwierdza swój styl, wszystkie te okropności stają się jeszcze bardziej jego znakiem rozpoznawczym, choć brutalnym, to jednak podanym z przymrużeniem oka, w formie pastiszu na wszystkie filmy, które tylko z tej krwi czerpią. Śmierć dalej jest dla niego formą krwawej zabawy, wszystko dzieje się bardzo szybko, nie mamy czasu na to, aby zobaczyć jak wielkim cierpieniem owa śmierć jest, gdyż taka jest konwencja, reżyser z ironią podchodzi do przemocy, jest ona zbyt intensywna, przeestetyzowana, aby móc traktować ją zawsze na poważnie.
                Aktorstwo i prowadzenie narracji to nadal zdecydowanie najlepsze cechy filmu. Tarantino wie kiedy przyspieszyć, wie kiedy wprowadzić zabawną wymianę zdań, wie kiedy wprowadzić ciągnące się jak spaghetti właśnie sceny przemierzania Stanów Zjednoczonych, kiedy czas na krwawą scenę walki, a kiedy następują rozmowy  bardzo poważne, dotyczące ideologii, poglądu na życie . Choć dialogi nie są już tak błyskotliwe i  świeże, nie są klasykami jak chociażby rozmowa o napiwkach we ,,Wściekłych psach”, lecz zdecydowanie trzymają poziom, a chociażby komiczna scena z Ku Kux Klanem  to 5 minut fantastycznego humoru. Scenariusz napisany mistrzowsko, nie można się dziwić, że Tarantino dostał za niego Oscara, mamy tam wszystko, zwroty akcji, znakomicie napisane postaci, o niezwykle różnorodnej charakterystyce.  Od zdecydowanego Django, przez pomocnego i szlachetnego Schultza, krwiożerczego i psychopatycznego, a zarazem dystyngowanego Candiego do służalczego i przebiegłego Stephena. Wszyscy ci bohaterowie są znakomicie zagrani, reżyser ,,Django” dobrze dobrał odtwórców głównych ról, Jamie Foxx idealnie sprawdza się w roli wybawiciela, a jego luzacki styl i świetne warunki fizyczne nadają głównemu protagoniście filmu niezwykłego charakteru i komponują się w idealną całość. Postać grana przez Christophera Waltza to temat na oddzielną recenzję, niezwykle dokładny, inteligentny, zmanierowany swoją precyzją dr Schultz  w  roli Waltza to naprawdę niesamowity bohater, aktor wkłada cały swój kunszt gry aktorskiej, psychologicznej budowy postaci i charakterystyczny niemiecki akcent, tworzy rolę po prostu zjawiskową. Leonardo DiCaprio także znakomicie się sprawdza, jego bohater jest bezwzględny, zwyrodnialec z własną, chorą ideologią wyższości rasowej o pięknej twarzy młodzieńca to zdecydowanie ciekawe połączenie - głębokie, piękne oczy DiCaprio, a w nich palące się szaleństwo. Bohaterowie poboczni także są znakomici, ale wszystkim show kradnie niezawodny jak zwykle Samuel L. Jackson, który swoją postać świetnie kreuje jako uosobienie zła, hipokryzji i zdrady.
                Zatem, reasumując najnowszy film twórcy ,,Jackie Brown” to kapitalne kino, w którym nawiązań do innych twórców, do innych filmów, zabawy konwencją i prób łączenia form filmowych mamy mnóstwo, lecz tym razem Tarantino zabrał się za problem społecznie naprawdę istotny i pomimo krytyki ze strony organizacji walczących o prawa czarnych robi to na swój oryginalny, ciekawy sposób. ,,Django” jest jednym z lepszych filmów ostatnich lat, od strony technicznej dalej mamy dzieło skończone, aktorstwo, montaż, scenariusz, muzyka, zdjęcia, wszystko to połączone z niecodziennym pomysłem na kino, jaki ma reżyser z Tennessee daje znakomity efekt. Jedyne czego brakuje to ta świeżość i mimo wszystko jeszcze większy, filmoznawczy dystans, z jakim Tarantino podchodził do swoich pierwszych projektów. Dziś jest to być może artysta bardziej świadomy i doświadczony, lecz zatracił gdzieś tę swoją bezpośredniość i oryginalność. Niemniej ,,Django” polecam wszystkim, film może się podobać, a każdy kto chce zobaczyć przemierzanie Dzikiego Zachodu przy bangerach Ricka Rossa, lub pojedynki strzeleckie przy akompaniamencie przebojów 2paca na pewno nie będzie zawiedziony.
                                                                                                                                                                                                                                         Ocena kinomaniaka 4+/6






                                                

sobota, 4 kwietnia 2009

Co się stało z Królem?


Dokładnie 3 lata temu Ronaldo de Assís Moreira, znany jako Ronaldinho był na dzień przed pojedynkiem jego ówczesnego klubu,czyli Barcelony z Benficą Lizbona w ramach rozgrywek LM. Ronaldinho zagrał jak zwykle kapitalnie,pokazał masę zagrań nie z tej ziemi, nie trafił co prawda z karnego, ale strzelił bramkę z gry (swoją drogą po kapitalnej akcji FCB), a to co mi zapadło w pamięć to komentarz pana Borka spowodowany kolejnym świetnym zagraniem Roniego, a brzmiał on mniej więcej tak ,,Ronaldinho pokazał nam akcję rodem z PlayStation,niezwykłą,niesamowitą. Drodzy państwo,nie ma większej przyjemności niż oglądanie tego zawodnika w grze". Nie wiedzieć czemu ten tekst zapadł mi niesamowicie w pamięć i myślałem sobie wówczas, że widzę na boisku zawodnik,który pokazuje futbol nowej ery i że świat zapamięta go na wieki. A tu dziś,gdy rozmawiamy o R10/R80 to wielu ,,fanów footballu" myśli, że gra on nadal w Barcie, albo że zakończył już karierę. Bo tak naprawdę dziś Ronnie jest niespełnionym hitem transferowym (KITEM) władz Milanu, z 9 bramkami na koncie, strzelonych na początku sezonu, z niezwykłą nadwagą. Nagle znowu wspomina o miłości do Katalonii i chęci powrotu do klubu z miasta Gaudiego. Czyli w przeciągu 3lat piłkarz, którego każdy kibic znał i uznawał za najlepszego, który miał szansę na piłkarskiego Wielkiego Szlema (LM, Primera Division, Mistrzostwo Świata, Złota Piłka France Football) zmienił się w otyłą,ciągle kontuzjowaną i obrażoną gwiazdkę, która nie odrodziła się fizycznie nawet w najlepszym centrum badań piłkarskich na Świecie, która gra na niziutkim poziomie i której widzi się rychły koniec wielkiej kariery w klubie typu Man City. Jak to się właściwie stało? Co zrobił Ronaldinho z samym sobą, by doprowadzić się do takiego stanu? Dlaczego nikt mu nie pomógł?



Główną przyczyną tej, nazwijmy to tragedii wielkiego piłkarza był ON SAM, czyli jego nietypowy i trudny charakter, gwiazdorskie zapędy, pewnego rodzaju narcyzm życiowy oraz nieprofesjonalne podejście do obowiązków. Po całej masie sukcesów popularny Królik stał się liderem nie tylko na boiskach,ale także w barcelońskich dyskotekach, w których przez 2 dobre sezony balował często do białego rana. Nie miał on już tej chęci i motywacji do ciężkiej, żmudnej pracy na treningach, gdyż jest on klasycznym przykładem osoby mającej wręcz na czole wypisane ,,Carpe Diem". Zaowocowało to fatalnym przygotowaniem motorycznym, szybkościowym, wytrzymałościowym i fizycznym w sezonach 2006/07 i 07/08. Stąd też dopadały go niezwykle często kontuzje właśnie z tym problemami powiązane i nie pozwalało mu to również na uzyskanie i co ważniejsze utrzymanie wysokiej i stabilnej formy. I tak oto problemy z nadwagą stały się dla niego prawdziwą zmorą, gdyż za najlepszych lat opierał swą fantastyczną grę o nic innego jak kapitalne przygotowanie atletyczne, co pozwalało mu na tak szybki i niekonwencjonalny drybling. Jego ekscesy w szatni Barcelony z Samuelem Eto'o i innymi zawodnikami, częste spóźnianie się na treningi, specjalne traktowanie przez Franka Rijkaarda spowodowały, że odbiła mu przysłowiowa palma, zaczął całkowicie olewać zespół, przychodził na treningi osłabiony (parę razy zdarzyło mu się zwymiotować podczas porannych zajęć), większość czasu spędzał w dyskotekach,świetnie się przy okazji bawiąc. Właśnie jego problemy z ciągłymi balangami były powodem takiego, a nie innego odejścia z Camp Nou, gwoździem do trumny w tej kwestii była zabawa do 4 nad ranem, podczas gdy koledzy z zespołu przygotowywali się do niezwykle ważnego meczu rewanżowego z Manchesterem United na Old Trafford. Swoją drogą dziwi mnie fakt,że nie było jakiegoś wielkiego pożegnania z klubem z Katalonii w wykonaniu byłego piłkarza PSG, niby wraz z zakończeniem sagi ,,Ronaldinho w Milanie" został zakopany topór wojenny między klubem a piłkarzem i wspierającym go agentem (nota bene bratem piłkarza), ale powinno nastąpić wielkie pożegnanie wielkiego piłkarza, na które przyszłoby wielu fanów, dla których Ronie był i zawsze będzie (o ironio) idolem. Ronniego zniszczyły także wszelkiego rodzaju używki, od alkoholu, dobrego jedzenia, sexu po podobno nawet narkotyki.

Ale czemu nie zmieniło się to w Milanlab? Sam nie wiem,zapewne jest to kwestia psychiki Ronaldinho, któremu nadal nie chce się pracować na treningach i myśleć o zrzuceniu zbędnych kilogramów.Choć uśmiech nie zszedł mu z twarzy a znak surfera dalej jest aktualny, to na pewno nie jest już ten sam,jeden,wielki,niepowtarzalny Ronaldinho Gaucho.
Na koniec chciałbym się zastanowić jaka może być przyszłość królika. Być może odbuduje się trochę fizycznie i wróci do gry na jakimkolwiek poziomie w barwach Milanu, albo zacznie się coś w stylu ,,Ronaldinho,czyli jednoosobowy objazdowy cyrk", gdzie Ronnie po prostu zacznie zwiedzać wiele krajów, od Anglii (np.ManCity), przez Grecję (np.Olympiakos, jak kiedyś Rivaldo) po powrót do Brazylii. Chociaż ostatnio mówił on o tym,że Barcę i całą Katalonię ma dalej w sercu, a jego marzeniem jest powrót do gry na Camp Nou. Czy Pep Guardiola może pozwolić sobie na tak dziwny ruch transferowy? Raczej NIE,ale i tak zawsze warto pobawić się w pewną abstrakcję piłkarską...
P.S.Zastanawiające ilu piłkarzy z kraju kawy przeszło podobną drogę do byłego księcia Paryża, wydaje mi się ,że można ich kilku znaleźć.